czwartek, 28 stycznia 2016

Złość, zwątpienie

   Wiedźma przechadzała się wśród rynkowego harmidru. Chciała jak najszybciej wrócić do swojej chatki. Ten zgiełk bardzo jej przeszkadzał.
   W końcu udało się przedostać z tej gwarnej ulicy na drogę wiodącą nieopodal lasu, prosto do domu. Jednak upragniona cisza, spokój jeszcze miejsca nie miała. Na ganku siedziała młoda dziewczyna z twarzą schowaną w dłoniach.
   -Wstań, dziecko. Co cię sprowadza? - stara położyła siatki na schodku i podała rękę kruchej istotce, która podniosła zapłakane oczy. Dziewczyna wytarła je kawałkiem sukienki i wstała. Otrzepała fartuszek i weszły do środka. Wiedźma wstawiła wodę w kociołku i nasypała ziół do dwóch naczyń. Przed chwilą zapłakana dziewczyna, teraz rozglądała się po wnętrzu chatki, która z zewnątrz wydawała jej się ponura, w środku jednak okazało się być przytulnie. Stara kobieta zalała zioła gorącą wodą, podała jeden kubełek dziewczynie i usiadła sobie w bujanym fotelu, wskazując miejsce gościowi.
   -Co cię do mnie sprowadza? - zadała pytanie raz jeszcze.
   -Widzi Pani, bo.. ja mam problem. Kupała tak niedługo, a moja sukienka już do niczego się nie nadaje. - Rzeczywiście. Pomyślała Wiedźma. Pamięta odświętny ubiór tej dziewczyny, który nosiła jeszcze jej matka i babka. Uśmiechnęła się ciepło do niej, podniosła się z fotela i ruszyła w kierunku swojej szafy z pamiątkami. Otworzyła ją, poszperała i wyjęła śliczną, nienaruszoną białą sukienkę. Miała śliczny haft wokół dekoltu, zdobną spódnicę i obszyte złotą nicią rękawy. Dziewczyna na jej widok otworzyła szerzej oczy, niedowierzając w to, co właśnie zobaczyła. To było coś pięknego.
   -Chodź tu, złociutka. Przymierz ją. - Wiedźma przywołała towarzyszkę do siebie. Wręczyła strój, przekierowując ją do pokoju, w którym mogła się przebrać.
   Po chwili dziewczyna weszła z powrotem do pomieszczenia gościnnego. Stara popatrzyła na nią z uśmiechem. Była piękna. A sukienka pięknie to podkreślała. Jędrne piersi, wąska talia, szerokie biodra. Spódnica sięgała idealnie - trochę za kostki. Kiedyś też byłam taka. Wiedźma patrzyła dumnie na dziewczynę przed sobą, widząc w niej siebie za młodu. Uśmiechnęła się smutno na to wspomnienie. Dawne czasy.
   -Pani... bo... ja mam jeszcze jeden taki problem. Bo na Kupale... będą też inne dziewczyny - twarz młodej przybrała zmieszanie.
   -No oczywiście! Przecież każda młoda kobieta chce znaleźć swego oblubieńca - Wiedźma jakby jeszcze nie wyczuła co ma na myśli dziewczyna.
   -Tak. Ale widzi Pani. Bo... ja już znalazłam swojego oblubieńca - posmutniała - tylko... on o mnie nie wie. Nigdy mnie nie widzi, ja nie wiem co mam zrobić! Nie wiem jak zwrócić ku sobie jego uwagę. Chciałabym aby to mojego wianka szukał.
   Wiedźma podrapała się po siwych włosach. Pierwsza jej Kupała w wieku szesnastu lat była też i jej ostatnią. Wolała samotność.
   -Pamiętam, kiedy twoja matka była jeszcze młoda - uśmiechnęła się ciepło do dziewczyny. - Zawsze umiała zakręcić wokół siebie mężczyznę. Zapytaj ją.
   -Co?! Żartuje Pani sobie?! Żeby jeszcze matkę pytać?! To ja nie po to przychodzę po radę, aby mnie do niej odsyłać! Jak Pani śmie w ogóle! - oburzona dziewczyna, w jednej chwili zaczęła wyrzucać wszystko, co jej przyszło na język. - Za kogo ty się masz w ogóle?!!
   -Nie tym tonem! - Wiedźmę zaskoczyła reakcja młodej dziewczyny i chociaż należy do osób spokojnych i przyjaznych, nigdy nie tolerowała gdy ktoś podnosił głos na nią, gdy nie jest to konieczne. - Nie jesteśmy na "TY" młoda damo. Przyszłaś do mnie po poradę - udzieliłam takiej, jaką mogłam. Zrobiłam to ze swojej nieprzymuszonej dobrej woli.
   -Jestem niezależną osobą! Nie będziesz mi mówić co mam robić! Patrz lepiej na siebie! Nigdy nie znalazłaś mężczyzny swojego życia. Nie wiesz co to miłość!
   -Przykro mi, ale zdaje się, że wiem co znaczy ona lepiej od ciebie, dziecko. I szkoda mi twojej matki, dobra z niej kobieta, a wychowała dziewczynę, która nie zna czegoś takiego jak szacunek. - Wiedźma już była mocno podirytowana, jednak próbowała za wszelką cenę utrzymać choć trochę spokój i opanowanie.
   -A mi szkoda ciebie! Bo z chorobą głowy to musi być ciężko! - wrzasnęła dziewczyna, zgarnęła swoją sukienkę, która leżała na krześle i trzasnęła drzwiami chaty. Wiedźma nie wytrzymała. Zamachnęła się ręką z kubkiem, wylewając napar na podłogę i rozbiła naczynie. Otrząsnęła się i popatrzyła na szkody. Kot przyszedł, wskoczył na stół i patrzył jej w oczy. - Zadowolona jesteś? - Zdawał się mówić do niej. Wiedźma podrapała się po głowie drugi raz w ciągu dnia. Dostanę jakiegoś natręctwa przez tych ludzi. Poszła po szmatę aby wytrzeć to co rozlała.
   Usiadła, opierając się plecami o kawałek ściany. - Wiesz co, Kocie? Czasami nie dziwię się, że ludzie przestają chcieć pomagać innym. Spójrz. Dostała ode mnie skarb i co? Zero podziękowania. Ha! Miłość... ta sukienka jest nią przepełniona. Przepełniona miłością córki do matki i matki do córki. Razem ją tworzyłyśmy, wiesz? I nie widzę wstydu, choćby odrobiny, na myśl, że poprosiłam ją o pomoc. To mama. No i... gdzie szacunek? Gdzie dobre maniery? Oj, Kocie. Albo ja się z wiekiem dziwaczeję, albo ten świat podupada.
   Pan Kot tylko spojrzał za okno, polizał łapę i ułożył się do snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz