Pamiętam, że gdy byłam malutka, mama czytała mi
książki na dobranoc, a czasem opowiadała sama różne historie. Ja dziś
już nie tyle, jak bajkami się interesuję pokroju Śpiącej królewny czy Śnieżki. Dziś postanowiłam ubrać w słowa historię na skandynawskiej opartą pt. Móðir mín í kví, kví.
W niewielkiej miejscowości u możnego wdowca mieszkała uboga kobieta, gdzie swą pracą zarabiała na życie.
Odkąd ukochana żona pana zmarła z maleństwem w połogu, żadna matka z
dziecięciem nie miało możliwości przeżycia w tym domu. Wszystkie służki,
które, nie daj bóg, zaciążyły, ginęły z ręki bezlitosnego mężczyzny.
Wielki był strach wśród kobiet w tym domu.
Dnia pewnego robotnica została wezwana do izby władnego. Jakoż nie
miała nic na sumieniu, bać się nie umiała. Lekko zastukała, drzwi
uchyliła i zajrzała do środka. Pan drzwi kazał zamknąć za sobą i okna
przysłonić, a następnie zbliżyć się do łoża, gdzie leżał rozwalony.
Kobieta poczuła się niepewnie, nigdy nie podchodziła tak blisko, lecz
odmówić nie mogła, bo któż wie, co ją wtedy spotka?
Co ją miało dopaść i tak dopadło. Gdy kazał jej się położyć, zawahała
się, wtedy właśnie poczuła mocny uścisk nadgarstka, a następnie
szarpnięta padła na łoże. I choć wiła się i prosiła, nadaremne były jej
słowa. Szorstkie łapska zdarły z niej lniane odzienie.
Silne ramiona przywarły
ją do podłoża, a pełen żądzy oddech zostawał na jej szyi. Czas wtedy
jakby stanął w miejscu, a prócz bólu nie czuła nic. Opór nie miał tu
szans, więc poddała się, czekając aż wszystko się skończy.
Minęło trochę czasu od tamtego zdarzenia, a krwawe dni nie nadchodziły.
Za to pojawiły się nieprzyjemności: zawrotów głowy czy bóle, a i brzuch
dziwnie nabierał krągłego kształtu. Wszystko sprowadzało się do
jednego. Przerażona kobieta nie wiedziała co począć, nienawidziła tego,
co zagrażało jej życiu. Swe kształty chowała pod luźnym odzieniem, a gdy
nadszedł dzień rozwiązania, nie wiedząc jak - z dala od wszystkich
powiła na świat maleńką dziewczynkę. Owinąwszy maleństwo w szmatki,
wyniosła je do lasu, gdzie swoim zaostrzonym sztyletem przebiła niewinne
serduszko, uśmiercając nowo narodzone niemowlę i wróciła spokojniejsza
do pracy.
Tak się składało, że kilka miesięcy później zbliżało się święto
Vikivaki, na które kobieta bardzo chciała iść, lecz nie miała nic, co
mogłaby założyć na tę okazję, gdyż odświętnego nic nie posiadała.
Wieczora pewnego doiła z inną robotnicą kozy, gdy zwierzyła się jej ze
swojego problemu. W tej samej chwili spod podłogi dało się słyszeć cichy
głosik, jakby małej dziewczynki, który śpiewać zaczął:
Moja matko w zagrodzie
Czy nie martwisz się?
Użyczę ci tych moich szmat, żebyś miała w czym tańczyć.
Użyczę ci tych moich szmat, żebyś miała w czym tańczyć.
Usłyszały
to obie kobiety, zaś matka dziecka pobladła z przerażenia. Wybiegła
wgłąb lasu, gdzie padła pod miejscem, w którym zostawiła owe maleństwo.
Ciała tam nie było, nic z niego nie zostało, zaś szmatki leżały
nienaruszone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz